Piotr Pałka Piotr Pałka
4073
BLOG

Oświadczenie Leszka Czarneckiego. Sprawdzam.

Piotr Pałka Piotr Pałka Polityka Obserwuj notkę 25

 

Kilka dni temu „Rzeczpospolita” napisała, że Leszek Czarnecki, jeden z najbogatszych Polaków, współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Nie będę referował treści publikacji, każdy może się z nią zapoznać na stronie „Rz”. W odpowiedzi wrocławski miliarder opublikował oświadczenie, w którym przyznaje się do podpisania zobowiązania do współpracy, ale podważa inne tezy artykułu. Czarnecki napisał m.in.: „Nigdy nie składałem żadnych donosów na konkretne osoby, nie pisałem notatek, ani nie sporządzałem analiz. Nie żądałem, ani nie otrzymywałem wynagrodzenia”. Taka jest prawda oświadczenia. A teraz prawda dokumentów. Wbrew temu bowiem co napisała „Rz”, materiały dotyczące współpracy Czarneckiego z wrocławską bezpieką, po części się zachowały. I nie chodzi wcale o jakieś akta, które się nagle odnalazły. Po prostu dziennikarz „Rz” korzystał wyłącznie ze znajdujących się w Warszawie akt I Departamentu MSW (wywiadu), z którym Czarnecki był związany od 1982 roku. Jego wcześniejsze kontakty z wrocławską SB opisał na podstawie syntetycznej notatki, jaka zwykle znajdowała się w aktach agenta przejmowanego przez inny departament. Zapewne to właśnie stwierdzenie „Rz”, że „nie zachowały się jednak dokumenty wskazujące, ile pieniędzy otrzymywał od SB”, skłoniło Leszka Czarneckiego do takiej a nie innej wersji oświadczenia. We wrocławskim dossier jest jednak m. in. 5 odręcznych pokwitowań przyjęcia pieniędzy od SB. Dwa z nich można zobaczyć tutaj:


http://i354.photobucket.com/albums/r419/aszko/LC-500.jpg

http://i354.photobucket.com/albums/r419/aszko/LC-2000.jpg

W oświadczeniu czytamy ponadto: „Nigdy nie składałem żadnych donosów na konkretne osoby, nie pisałem notatek, ani nie sporządzałem analiz” – pisze biznesmen. Akta wrocławskiego IPN mówią co innego. Już na pierwsze spotkanie, które odbyło się 9 sierpnia 1980 roku w hotelu Piast we Wrocławiu przyniósł własnoręcznie napisane „obszerne charakterystyki kilku osób spośród grona jego kolegów z III LO we Wrocławiu”. Były tak szczegółowe, że zawarł w nich nawet informacje na temat wady wzroku, chorób, posiadanego rodzeństwa, stanu majątkowego rodziców, słabości, nałogów, adresu zamieszkania, kontaktów towarzyskich i adersów zamieszkania przyjaciół opisywanych osób. Prawdziwa zachęta do działania dla SB. Oto fragmenty (podaję jedynie pierwsze litery imion osób, których dotyczą donosy):

J.

W zasadzie uczy się dla stopnia, cechuje go bardziej upartość niż jakieś szczególne zdolności, całkowity abstynent. W wielu sprawach jeszcze bardzo dziecinny, brak jakiegokolwiek światopoglądu”.

D.

Zwykle bardzo spokojny, rozważny. W rzadkich chwilach gniewu działający w afekcie”, „Spotyka się z K. (...) Sądzę, że na tej dziewczynie bardzo mu zależy. Zanim zaczął z nią chodzić lubił dobre zabawy, trochę wypić, potańczyć (...)”, „W stosunku do ładnych kobiet całkowicie bezkrytyczny, niewierzący”.

J.

Mały szpanerek”, „bardziej liczy na łatwe pieniądze niż na rzetelną pracę”, Lubi alkohol i papierosy, „zainteresowania: głębszych brak, bazuje na opinii i zainteresowaniach innych”, „łatwo zaimponować mu pieniędzmi”, „często jeździ zagranicę, wydaje mi się, że jest ustosunkowany raczej negatywnie do gospodarki socjalistycznej”.

D.

lubi prowadzić głębokie szczere rozmowy, lecz musi być do tego szczególna atmosfera.”

W odręcznym zobowiązaniu TW Ernest napisał: „Zobowiązuję się do udzielania wszechstronnej pomocy organom Służby Bezpieczeństwa. Dla utajnienia kontaktów przyjmuję pseudonim „Ernest”.

Pod koniec maja 1981 roku SB interweniuje u naczelnika wrocławskiego wydziału paszportowego, żądając „natychmiastowego” wydania paszportu dla Leszka Czarneckiego. „Przyspieszenie wydania paszportu dyktowane jest ważnymi względami operacyjnymi, znanymi kierownictwu SB KWMO.” Paszport odebrał oficer prowadzący Ernesta, Jerzy Madej.

17 czerwca 1981 roku prowadząca go jednostka prosi komisariat rzeczny MO we Wrocławiu o wypożyczenie do dnia 15 lipca „dla tutejszego wydziału sprzętu płetwonurka, który zostanie wykorzystany do celów operacyjnych. Osoba korzystająca ze sprzętu posiada wymagane uprawnienia”. Po sprzęt zgłasza się oficer prowadzący Czarneckiego Jerzy Madej. Leszek Czarnecki już wtedy był zapalonym płetwonurkiem. Odpowiedzi na pytanie po co SB wypożyczała dla Ernesta taki sprzęt, już w jego dossier nie ma. Być może wyjaśnienie tej zagadki jest w aktach paszportowych Czarneckiego.

8 stycznia 1982 roku: Obszerna relacja z dwóch spotkań z Pawłem Kasprzakiem, nieformalnym liderem grupy odpowiedzialnej wtedy w NZS PW za produkcję materiałów propagandowych. "Materiały propagandowe były przekazywane w siedzibie NZS na Politechnice. Za prowadzenie biblioteki była odpowiedzialna Grażyna Małecka" - czytamy w notatce. Czarnecki został na oba te spotkania podstawiony przez łącznika SB. Relacjonuje po nich także informacje przekazywane przez internowanych kolegów.

2 kwietnia 1982 roku: „Jacek Sikorski wie, gdzie znajdują się powielacze i przypuszczalnie on je ukrywa” - raportuje. Wtedy też sygnalizuje esbekom, że chce wyjechać na Zachód. Ze względu na to, że pomagał naszej służbie wnioskuję o pozytywne przychylenie się do jego prośby” – napisał ppor. J. Sokólski. Wkrótce przejmuje go wywiad a od wrocławskich esbeków dostaje doskonałe rekomendacje.

Z akt wynika, że Czarnecki był agentem niezwykle aktywnym. Brał udział w kombinacjach operacyjnych, sam inicjował kontakty z SB, gdy jego oficer prowadzący zachorował, sam pisał sobie "legendy", sam wymyślał sposoby na uwiarygodnienie się w środowisku NZS – oczywiście z pomocą SB. Nie ma w aktach śladu, by miał jakiekolwiek wątpliwości natury moralnej. Z akt wynika, że kolejne zobowiązania podpisywał bez zmrużenia oka.

Jeszcze fragment interesującej charakterystyki współpracy: „W trakcie współpracy przekazał szereg interesujących informacji ze środowiska SKS-u oraz NZS-u. Przekazywał także informacje ze środowiska członków UKOS-u oraz duszpasterstwa akademickiego. Był wykorzystywany między innymi w sprawach operacyjnych krypt. Sesja, Klamra, Aromat. Na podstawie jego informacji założono sprawę operacyjną Lechici. Informacje przekazywał przeważnie pisemnie. W okresie współpracy był 6 razy wynagradzany (...). Był systematycznie szkolony na spotkaniach z zasad zachowania konspiracji, sposobów przekazywania i zbierania informacji. Brał udział w kilku kombinacjach operacyjnych polegających na wprowadzaniu przychylnych nam ludzi do organizacji przez nas kontrolowanych. Dezinformacji w przekazywanych nam wiadomościach nie stwierdzono”.

Bernard Aftałowicz, wówczas aktywny działacz NZS, dzisiaj jeden ze współpracowników Czarneckiego, który przewija się w jego dokumentach (i wypada w nich niezwykle korzystnie: odważny i bezkompromisowy działacz) powiedział podczas konferencji prasowej po publikacji „Rz”, że Leszek Czarnecki „jest niezwykle inteligentnym człowiekiem o wybitnych uzdolnieniach operacyjnych, organizacyjnych i analitycznych. Gdyby więc chciał wykorzystać na rzecz SB swój potencjał intelektualny, prawdopodobnie rozniósłby w strzępy podziemie studenckie we Wrocławiu”. Pozostawiam bez komentarza.

Wróćmy jeszcze na chwilę do oświadczeniu Leszka Czarneckiego, bo są w nim inne zdumiewające fragmenty: „W trakcie powtarzających się spotkań z przedstawicielami służb proszono mnie o ocenę sytuacji politycznej w Polsce oraz za granicą” - pisze biznesmen, opisując jak wyglądały jego kontakty z bezpieką. Oczywiście nie mam wątpliwości, że funkcjonariusze SB byli ludźmi ciekawymi świata a Leszek Czarnecki zdolnym młodym człowiekiem, który mógł poszerzyć ich horyzonty. Mam tylko wątpliwości, czy to wymagało od razu werbunku.

Czarnecki utrzymuje, że zerwał kontakty ze służbami na przełomie 1982 i 1983 roku. „Stało się tak dlatego, że nie chciałem działać przeciwko moim kolegom prowadzącym aktywną działalność opozycyjną.” Problem polega na tym, że był już wtedy współpracownikiem wywiadu PRL, który działalnością jego kolegów w kraju nie był w ogóle zainteresowany. Od chwili rezygnacji z wyjazdu do USA Czarnecki nie musiał nic robić, bo wywiad zupełnie stracił nim zainteresowanie i jasno wynika to z materiałów IPN.

Ciekawie brzmi jeszcze inny fragment oświadczenia (aż dziw bierze, że żaden publicysta się nad nim jeszcze nie pochylił): „Po raz ostatni bezskutecznie próbował mnie zwerbować Urząd Ochrony Państwa w roku 1992 lub 1993”. Wrocławski biznesmen był wtedy właścicielem Europejskiego Funduszu Leasingowego. Mniejsza o to, czy jego twierdzenie, że go wtedy nie zwerbowano jest prawdziwe czy nie – tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Wiele nam to jednak mówi o działalności UOP, który nie tylko kręcił się wokół wielkiego biznesu, ale prawdopodobnie wykorzystywał uwikłania biznesmenów z okresu PRL. Ilu z nich poszło na współpracę? Ile afer finansowych (ich ofiarami jesteśmy przecież wszyscy) temu zawdzięczamy? Tego się pewnie nie dowiemy.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka